[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ascezie. Jasne, że każdy układa sobie życie, jak mu się żywnie
podoba. Twoja matka również ma do tego prawo. Zawsze ją
podziwiałam, ale wiesz, czasem jest mi jej po prostu żal. Tak
zamknęła się w swojej nienawiści do mężczyzn, że pewnie już
zapomniała, że życie może być piękne. Dlatego właśnie jest mi jej
szkoda.
Słowa Eleanor dzwięczały jej w uszach jeszcze długo po odłożeniu
słuchawki. Nigdy dotąd Liz nie myślała o matce w ten sposób.
Zawsze podziwiała ją za spokój i opanowanie, z jakim przyjęte swój
los. Patrząc na tę władczą, pewną siebie, silną kobietę nigdy nie
wątpiła, że Jane Neal jest zadowolona z życia jakie wiodła. Teraz
jednak wcale nie była tego taka pewna.
Nagle przypomniały jej się słowa Richarda:  Zostawiam cię z tą
twoją niezależnością, ale bądz ostrożna, bo pewnego dnia obudzisz
się rano i stwierdzisz, że to jedyne, co ci zostało".
- Nie! - wyrwał się jej bezwiedny protest, ale zabrzmiał nieco
fałszywie.
Była sama. Opuszczona przez przyjaciół. Skrzywdzona przez los.
Jej małżeństwo okazało się pomyłką, ale czy to znaczy, że już na
zawsze ma być sama? Ze do końca swych dni będzie nieustannie
rozpamiętywać doznane krzywdy, odrzucając radości i przyjemności
jakie niosło ze sobą życie? Czy upodobni się do matki?
Wyobraznia podsuwała jej obraz pustego domu, bez bliskiej
osoby, bez ciepła domowego Ogniska, dziecięcego śmiechu.... Płacz
69
RS
ścisnął jej gardło. Dzieci. No tak, Jane Neal miała przynajmniej małą
córeczkę, którą musiała się opiekować, a ona? Cóż ona miała?
Znów wróciła myślami do przeszłości. Jak to właściwie było?
Dlaczego im się nie udało? Gdzie tkwił błąd? Przecież Richard nie
traktował jej zle...
Richard. No właśnie! Wszystko sprowadzało się do jego osoby.
Zanim nie doszło do tego fatalnego w skutkach spotkania, była
zupełnie zadowolona ze swojego nowego życia. Dni wypełniała jej
praca, a wieczorami.... No tak, pozostawały wieczory. Długie,
samotne wieczory, kiedy nie miała do kogo ust otworzyć i jeszcze
dłuższe, bezsenne noce.
Teraz zaś było jeszcze gorzej. Choć Liz nie przyznałaby się do tego
nawet przed sobą, tęskniła za listami Richarda. Nigdy przedtem nie
było tak długiej przerwy w ich korespondencji, co uświadomiło jej,
jak bardzo czekała na jego listy.
To moja wina! - westchnęła ciężko. Nie powinnam była tak się
zachować. Ich małżeństwo było skończone, ale mogła przecież
rozegrać wszystko zupełnie inaczej. Co prawda nie żyli już ze sobą
jak mąż i żona, ale przecież mogliby pozostać przyjaciółmi. Richard
był dla niej taki dobry, zaopiekował się nią, kiedy zachorowała,
przywiózł jej lekarstwa, podgrzał zupę, a ona...? Ona nawet mu nie
podziękowała.
No właśnie! Powinna mu przecież podziękować. Napiszę do niego,
postanowiła, siadając za biurkiem i sięgając po papier i pióro.  Drogi
Richardzie" - zaczęła i urwała.
To dziwne. Dawniej nie miała żadnych problemów z pisaniem do
niego. Słowa same spływały spod pióra. Dlaczego więc teraz
siedziała pochylona nad pustą kartką i nic nie przychodziło jej do
głowy?
To wszystko jej wina. Nie powinna była godzić się na to spotkanie.
Nie potrafiła już myśleć o nim jak o nieznajomym, z którym łączyła ją
jedynie korespondencyjna przyjazń. Był jej mężem, kochankiem,
człowiekiem, którego niegdyś tak bardzo pokochała.
 Drogi Richardzie" - tyle razy pisała te nic nie znaczące, uprzejme
70
RS
słowa. Ot, po prostu, taka grzecznościowa formułka zaczynająca list.
Teraz jednak słowa te były niczym magiczne zaklęcie, poza które nie
potrafiła wyjść.
A jeśli Richard wcale nie spodziewał się tego listu. Co więcej, może
wcale mu na nim nie zależało. Może, po prostu, nie chciał już, by do
niego pisała?
To całkiem prawdopodobne. Po tych wszystkich gorzkich
słowach, które od niej usłyszał, wcale by się nie dziwiła, gdyby uznał
tę znajomość za skończoną. Może więc nie powinna do niego pisać?
Nie! Sumienie nie pozwalało jej tak zostawić sprawy. Musi napisać
do niego, choćby po to, by przeprosić za swoje zachowanie i
podziękować za wszystko; co dla niej zrobił. Nie chciała rozstawać
się z nim w gniewie. Dopiero kiedy uda im się dojść do porozumienia
będzie mogła zapomnieć o przeszłości i ułożyć sobie życie na nowo.
Nie może przecież pozwolić, by przytrafiło jej się to samo, co jej
matce. Nie chciała, by tak właśnie wyglądało jej dalsze życie.
Liz zamyśliła się. Wyglądając przez okno, ujrzała za szybą twarz
matki. Zgorzkniałą, wykrzywioną gniewem. Taką, jaką widziała
ostatnim razem, tamtego pamiętnego dnia, kiedy odwiedził ją
Richard.
Zaniepokojona przerwaną nagle rozmową telefoniczną, Jane Neal
pojawiła się na progu mieszkania Liz najszybciej, jak tylko zdołała.
Ku jej wyraznemu rozczarowaniu, nie zastała tam już swego byłego
zięcia. Cały gniew skupił się więc na Liz.
- Coś ty, u lichą, najlepszego zrobiła? Jak mogłaś tak po prostu
pozwolić mu się tu wedrzeć? Wiesz przecież, co to za człowiek,
zmarnował ci życie, a ty...
- Mamo, proszę! Richard wcale się tu nie wdarł. Sama go
wpuściłam.
- Wpuściłaś go?! No proszę! - zżymała się matka. - Jeden czarujący
uśmiech i już gotowe! Jak mogłaś być taka słaba, Elizabeth?
- To nie było tak - broniła się Liz. - Byłam chora, a on... był tak
dobry i...
- Dobry! Dobry! - przedrzezniała córkę Jane Neal. - Wszyscy oni są
71
RS
dobrzy, kiedy czegoś chcą, oczywiście. Donald Neal był dla mnie
dobry za każdym razem, kiedy dowiadywałam się o jego nowych
zdradach. O tak! - zaśmiała się gorzko. - Był dla mnie bardzo dobry,
kiedy spotykał się z tą osiemnastolatką, z którą w końcu wyjechał,
pozostawiając mnie z małym dzieckiem i bez środków do życia!
Liz patrzyła na nią ze zdumieniem. Choć minęło już tyle lat, nie
potrafiła przyzwyczaić się do chłodnej pogardy, jaka malowała się na
twarzy matki ilekroć mówiła o swoim byłym mężu.
Nie chcę! Nie chcę być taka jak ona! - pomyślała. Nie kochała
Richarda i nie potrafiła już dłużej być jego żoną, ale nie czuła do
niego nienawiści.
- Musisz być bardzo ostrożna, moja mała - ciągnęła pani Neal. -
Jesteś za miękka, a takie kobiety są bardzo łatwą zdobyczą. Nie
powinnaś pozwolić, by jakiś mężczyzna traktował cię jak swoją
niewolnicę. Nawet jeśli ten mężczyzna był dla ciebie miły i dobry, to
tylko dlatego, że znowu coś knuje. Omota cię, jak pająk swoją ofiarę,
a potem cię zostawi. Wierz mi, skarbie, mężczyzni chcą tylko jednej
rzeczy...
- To nie było tak!
Choć osłabiona bólem i zamroczona silnymi tabletkami, Liz
wiedziała, że Richard nie przyszedł po to, by ją uwieść. Czyż nie
miała na to dowodu? To przecież właśnie on ją odtrącił...
- Zawsze chodzi im o to samo. - Matka lekceważącym
machnięciem ręki zbyła słowa córki. - Mężczyzni to takie wstrętne,
podłe kreatury.
Jakże często słyszała te pełne jadu słowa. Czyżby Eleanor miała
rację? Jane Neal nienawidziła mężczyzn i oto do czego doprowadziła
ją ta nienawiść. Nawet Richard stracił pewnie cały szacunek i
podziw, jaki dla niej miał, kiedy usłyszał, gdy starsza pani mówi o
nim ze wzgardą  ten mężczyzna".
Liz gwałtownie zamrugała powiekami, by powstrzymać
napływające do oczu łzy i przeniosła wzrok na leżącą przed nią
kartkę.  Drogi Richardzie". Dwa nic nie znaczące słowa, a jednak... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl