[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rodziny. - Sam był zdziwiony tym, co powiedział. Nie spo-
dziewał się u siebie nagłego przypływu rodzinnych uczuć.
- A także, no cóż, z powodu instynktów ojcowskich - dodał
z uśmiechem, przykrywającym emocję, z którą nie umiał
sobie poradzić. - Tak jest. Każdy mężczyzna powinien
mieć dziecko, nie sądzisz?
- Mężczyzna? - potrząsnęła głową. - Czy dziecku nie
należy się matka i ojciec? Prawdziwa rodzina?
Matt spojrzał na jej talerz.
- Zdaje się, że przestałaś jeść.
Shayla skrzywiła się, nie czuła już głodu i nie miała
ochoty na jedzenie. Chciała natychmiast wykorzystać ten
moment, by zaskoczyć Matta pewną ryzykowną propozy-
cją. Teraz albo nigdy.
- Panie Temple... - zaczęła.
Powstrzymał ją ostrym spojrzeniem.
- "Pan Temple" jest dobry w biurze - powiedział. - Je
śli ja mówię ci po imieniu, ty także powinnaś to robić.
Obawiała się tego przez cały dzień. I może właśnie dla-
tego, zamiast rozpocząć na ten temat jakąś bezsensowną
dyskusję, rzekła po prostu:
- Dobrze, posłuchaj więc, Matt... - Sięgnęła do swego
40
S
R
notatnika i wyjęła zeń garść kolorowych broszur reklamo-
wych. - Mam tutaj informacje o pewnej doskonałej agencji
adopcyjnej. Usiądz i nie przerywaj przez chwilę, pozwól
mi przedstawić wszystkie szczegóły.
Zauważyła, że zmarszczył czoło, jakby za chwilę gotów
był wybuchnąć, ale zignorowała to.
- Chcę, byś o tym poważnie pomyślał. Są tysiące mał
żeństw, które nie mogą mieć dzieci. Tworzy się listy ocze
kujących na dziecko. Największe wzięcie mają niemowlęta
poniżej roku.
Wyglądał już na spokojnego, postukiwał tylko palcami
w blat stołu, ale bez szczególnej nerwowości.
- Obiektywnie masz rację - uśmiechnął się chytrze. -
Wiem, że dziecko powinno mieć oboje rodziców. Dlatego
nie porzuciłem całkowicie myśli o żonie. - Popatrzył na
nią łagodnie.
- Naprawdę? - Jej oczy rozwarły się szeroko.
- Prawdę mówiąc, Pia chciałaby nią zostać. - Znów
posłał jej wymowny uśmiech. - Czy sądzisz, że miałbym
z tym jakiekolwiek trudności?
- Wcale tak nie myślę - odparła zaskoczona i wyobra-
ziła sobie Matta i Pię Carbelli z dzieckiem na ręku. - O nie,
proszę, nie powinieneś...
Jego uśmiech znikł. Zdecydowanie odsunął talerz, zmiął
serwetkę i rzucił ją na stół.
- Wiem - powiedział krótko. - I wcale z nią o tym nie
rozmawiałem. Chciałem tylko zobaczyć twoją reakcję.
- O! - Shayla poczuła się dotknięta. - Jak to miło być
41
S
R
królikiem doświadczalnym w tym ważnym przedsię-
wzięciu.
- Shaylo! - Jego duża dłoń nakryła jej rękę. - Nie pró
buj mnie do niczego zniechęcać. Zrobię, jak powiedziałem.
- Popatrzył na nią tak, że na moment utonęła w jego
nie
bieskich oczach.
Miała wrażenie, że spada poprzez lodowe jaskinie ze
stalaktytami. Robiło jej się zimno i gorąco na przemian.
Cofnęła się wreszcie, wysuwając swoją rękę i unikając jego
spojrzenia.
- Nie - zaprotestowała. I nie wiedziała, na co się tak
naprawdę nie zgadza. - Przepraszam, ja...
- Nic się nie stało - powiedział, panując nad sytuacją.
Podniósł się i nie spoglądając w jej stronę, rzekł cicho:
- Mam trochę papierów, które muszę przejrzeć. Do
zobaczenia pózniej. Zajrzyj do mnie o dziewiątej, jeśli bę-
dziesz chciała. Porozmawiamy o planach na jutro.
Odszedł. Czyżby poczuł się niezręcznie z jej powodu?
Oboje nie umieli zapanować nad emocjami.
A może powinna zaraz wyjechać? Gdyby odjechała,
wszystko od poniedziałku powróciłoby w biurze do normy.
Ale jak dojechać do miasta? Przybyła tu samochodem,
który on po nią posłał...
I co z tego? Przecież muszą tu być jakieś autobusy, tak-
sówki... Zaczęła odczuwać lęk przed pozostaniem tutaj.
Wytworzyło się między nimi jakieś napięcie, którego
przedtem nie było. Oboje starali się nie przekraczać tej
niewidzialnej linii, za którą mogłoby się okazać, że niczego
42
S
R
już nie można powstrzymać. I oboje byli bardzo blisko jej
przekroczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
rodziny. - Sam był zdziwiony tym, co powiedział. Nie spo-
dziewał się u siebie nagłego przypływu rodzinnych uczuć.
- A także, no cóż, z powodu instynktów ojcowskich - dodał
z uśmiechem, przykrywającym emocję, z którą nie umiał
sobie poradzić. - Tak jest. Każdy mężczyzna powinien
mieć dziecko, nie sądzisz?
- Mężczyzna? - potrząsnęła głową. - Czy dziecku nie
należy się matka i ojciec? Prawdziwa rodzina?
Matt spojrzał na jej talerz.
- Zdaje się, że przestałaś jeść.
Shayla skrzywiła się, nie czuła już głodu i nie miała
ochoty na jedzenie. Chciała natychmiast wykorzystać ten
moment, by zaskoczyć Matta pewną ryzykowną propozy-
cją. Teraz albo nigdy.
- Panie Temple... - zaczęła.
Powstrzymał ją ostrym spojrzeniem.
- "Pan Temple" jest dobry w biurze - powiedział. - Je
śli ja mówię ci po imieniu, ty także powinnaś to robić.
Obawiała się tego przez cały dzień. I może właśnie dla-
tego, zamiast rozpocząć na ten temat jakąś bezsensowną
dyskusję, rzekła po prostu:
- Dobrze, posłuchaj więc, Matt... - Sięgnęła do swego
40
S
R
notatnika i wyjęła zeń garść kolorowych broszur reklamo-
wych. - Mam tutaj informacje o pewnej doskonałej agencji
adopcyjnej. Usiądz i nie przerywaj przez chwilę, pozwól
mi przedstawić wszystkie szczegóły.
Zauważyła, że zmarszczył czoło, jakby za chwilę gotów
był wybuchnąć, ale zignorowała to.
- Chcę, byś o tym poważnie pomyślał. Są tysiące mał
żeństw, które nie mogą mieć dzieci. Tworzy się listy ocze
kujących na dziecko. Największe wzięcie mają niemowlęta
poniżej roku.
Wyglądał już na spokojnego, postukiwał tylko palcami
w blat stołu, ale bez szczególnej nerwowości.
- Obiektywnie masz rację - uśmiechnął się chytrze. -
Wiem, że dziecko powinno mieć oboje rodziców. Dlatego
nie porzuciłem całkowicie myśli o żonie. - Popatrzył na
nią łagodnie.
- Naprawdę? - Jej oczy rozwarły się szeroko.
- Prawdę mówiąc, Pia chciałaby nią zostać. - Znów
posłał jej wymowny uśmiech. - Czy sądzisz, że miałbym
z tym jakiekolwiek trudności?
- Wcale tak nie myślę - odparła zaskoczona i wyobra-
ziła sobie Matta i Pię Carbelli z dzieckiem na ręku. - O nie,
proszę, nie powinieneś...
Jego uśmiech znikł. Zdecydowanie odsunął talerz, zmiął
serwetkę i rzucił ją na stół.
- Wiem - powiedział krótko. - I wcale z nią o tym nie
rozmawiałem. Chciałem tylko zobaczyć twoją reakcję.
- O! - Shayla poczuła się dotknięta. - Jak to miło być
41
S
R
królikiem doświadczalnym w tym ważnym przedsię-
wzięciu.
- Shaylo! - Jego duża dłoń nakryła jej rękę. - Nie pró
buj mnie do niczego zniechęcać. Zrobię, jak powiedziałem.
- Popatrzył na nią tak, że na moment utonęła w jego
nie
bieskich oczach.
Miała wrażenie, że spada poprzez lodowe jaskinie ze
stalaktytami. Robiło jej się zimno i gorąco na przemian.
Cofnęła się wreszcie, wysuwając swoją rękę i unikając jego
spojrzenia.
- Nie - zaprotestowała. I nie wiedziała, na co się tak
naprawdę nie zgadza. - Przepraszam, ja...
- Nic się nie stało - powiedział, panując nad sytuacją.
Podniósł się i nie spoglądając w jej stronę, rzekł cicho:
- Mam trochę papierów, które muszę przejrzeć. Do
zobaczenia pózniej. Zajrzyj do mnie o dziewiątej, jeśli bę-
dziesz chciała. Porozmawiamy o planach na jutro.
Odszedł. Czyżby poczuł się niezręcznie z jej powodu?
Oboje nie umieli zapanować nad emocjami.
A może powinna zaraz wyjechać? Gdyby odjechała,
wszystko od poniedziałku powróciłoby w biurze do normy.
Ale jak dojechać do miasta? Przybyła tu samochodem,
który on po nią posłał...
I co z tego? Przecież muszą tu być jakieś autobusy, tak-
sówki... Zaczęła odczuwać lęk przed pozostaniem tutaj.
Wytworzyło się między nimi jakieś napięcie, którego
przedtem nie było. Oboje starali się nie przekraczać tej
niewidzialnej linii, za którą mogłoby się okazać, że niczego
42
S
R
już nie można powstrzymać. I oboje byli bardzo blisko jej
przekroczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]