[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i pod krawatem przesiadywali w biurach.
Ja miałam dziadka.
To on budził mnie codziennie o piątej rano. Przy-
chodził z obory, w której właśnie nastawił dojarkę.
A wcześniej zdążył też napalić w piecu, ugotować ka-
wę, lekko paloną, i zrobić kanapki  jedną z kozim
serem, drugą z wędzonym boczkiem.
Z radia sączyła się muzyka, pod kuchnią buzował
ogień.
Przy piecu, w pudełku wypełnionym watą, leżało
prosię odrzucone przez maciorę. Karmiłam je przez
smoczek rozcieńczonym mlekiem, a ono, śliniąc się,
patrzyło na mnie swym prosięcym spojrzeniem, nie-
wdzięczne i całe różowe jak świnka.
W wiadomościach mówiono o wojnie w Korei
i Anicie Ekberg, w prognozie pogody dla środkowej
Norlandii ostrzegano przed śnieżycą, porywistym
wiatrem i śliskimi drogami.
Czytałam Księgę Hioba na lekcję religii.
 Płacz stał mi się pożywieniem..."
A pózniej sznurowałam pionierki, biegłam na
przystanek i zatrzymywałam żółty szynobus pod se-
maforem.
Szynobus był zawsze pełen ludzi.
Siedzieli w nim biedni chłopi, którzy dostali pracę
w mieście. Przemysłu było ciągle mało, ale gdy spół-
dzielnia spożywców sprowadziła na północ szwalnię
biustonoszy, kobiety już przestały je nosić.
206
My, dzieci w wieku szkolnym, tłoczyłyśmy się w jed-
nym kącie. Stałam przyklejona do dziewczynki z wyż-
szej klasy. Jadła czekoladę. W przedziale było potwor-
nie gorąco, czekolada miała krówkowe nadzienie,
widziałam, jak spływało w szeroko otwarte usta
dziewczynki, widziałam jej kołyszący się u podnie-
bienia języczek.
A za oknami migały połacie skrzącego się szronu,
pola otulone mleczną mgłą, brzozy przybrane w lśnią-
ce igiełki lodu  nieziemskie piękno, niewidoczne
z okien fabryk i szkół.
Ta z wyższej klasy czytała na głos tekst z opakowa-
nia po czekoladzie:
 Trudno jest powiedzieć «stop!», nadgryzajÄ…c ba-
ton Plopp".
Kiedy zatrzymywaliśmy się na torze drugim, za-
wsze z opóznieniem, ta z wyższej klasy, w skórzanych
kozaczkach, wysiadała pierwsza.
Zapach palonej kawy i mroznego powietrza. Zi-
mowo granatowe miasto budziło się ze snu, a ja by-
łam śmiertelnie zmęczona i przekonana, że nigdy nie
skończę dwunastu lat i że pionierki już zawsze będą
za duże.
Ta w skórzanych kozaczkach biegła nieprześcig-
niona, długimi nogami bez wysiłku pokonywała stro-
me zbocze, podczas gdy ja, ślizgając się, próbowałam
niezdarnie nadążać za nią, jeden krok do przodu, dwa
do tyłu. Zakłady przemysłowe po drugiej stronie leża-
Å‚y na jeszcze bardziej stromym stoku, jeszcze bardziej
skÄ…po posypanym piaskiem.
207
Nasza szkoła znajdowała się na samym końcu, za
ratuszem i za dworcem autobusowym.
Zbudowana na planie czworokąta, była niskim
szarobrÄ…zowym, szorstkim klocem o ostrych kantach.
Nauczyciele byli podobni. Pan od muzyki grał nud-
ny, czechosłowacki utwór Wełtawa, a pózniej wyrywał
nam garściami włosy, tylko dlatego, że chłopiec po-
dobny do Elvisa nie słuchał wystarczająco uważnie.
Miejskie dzieci nazywały pana od muzyki  choler-
ny Wełtawik", a ja kochałam się rozpaczliwie w chłop-
cu podobnym do Elvisa. Zaczesana ciemna grzywa,
skórzana kurtka, gumowce.
Nie wydawano nam w szkole posiłków.
Na przerwie obiadowej miejskie dzieci biegły do
domu, w którym czekała albo mama, niewykluczone,
że upudrowana nawet w środku tygodnia, i na pewno
odziana w słodki fartuszek, albo przynajmniej ugoto-
wana przez nią wcześniej pyszna zupa.
Z włączonego radia rozbrzmiewał może wiersz
dnia, czytany przez Ulfa Palmego i Anitę Bjórk, albo
ostatnie notowania giełdy  Pripp i Lyckholm, Aga,
Alfa Laval...
My, wsiowi, jedliśmy w piwnicznej jadalni pod
salÄ… gimnastycznÄ…. W specjalnych piecykach i na
elektrycznych płytkach odgrzewaliśmy sobie swoje
chłopskie dania  cielęcy taniec, kiszkę, sine kluski
z wieprzowiną, wielokrotnie przypalane; odór spale-
nizny mieszał się z zapachem sali gimnastycznej.
208
Siedziałam więc w tej piwnicznej jadalni z inny-
mi wiejskimi dziećmi, przeżuwałam kolejny kęs chle-
ba i byłam tam, ale jakby mnie nie było; opuszczając
tę przypaloną rzeczywistość, zagłębiałam się w inną,
tę z pożyczonych książek, czasami lepszą, czasami
gorszą  pamiętam umierającego z głodu i na su-
choty mediolańskiego kominiarczyka z powieści Lisy
Tetzner.
Ta z wyższej klasy stołowała się w barze Ringbar,
gdzie w skład codziennego lunchu na kupony wcho-
dziła świeża, chrupiąca bułeczka. I oranżada o dowol-
nym smaku.
Chleb, który przeżuwałam pod salą gimnastyczną,
piekła moja babcia.
Widziałam wyraznie jej białe ręce, ogień, mur,
drewnianÄ… Å‚opatÄ™ i wiadra z krwiÄ…, dodawanÄ… do spe-
cjalnych podpłomyków pieczonych po uboju, i chcia-
łam o tym wszystkim zapomnieć. Udawałam, że nie
widzÄ™ blachy, ognia i chleba, ani chrupkiego, ani
świeżego.
Miejskie dzieci kupowały w ciastkarni słodkie bu-
Å‚eczki, a w kiosku  herbatniki Mariekex, miejskie
dzieci nie nosiły szytych w domu ubrań i nie jadły
podpłomyków domowej roboty.
Chciałam zapomnieć o swojej wsi, o stodołach na
zboczu spadajÄ…cym w stronÄ™ lasu, o zorzy polarnej
i bezmiarze nieba, zapomnieć o potoku, w którym
mama i sąsiadki prały dywaniki z gałganków, zapo-
209
mnieć zapach szarego mydła i smak wafelków z kar-
damonem, zapomnieć o dożynkach, potańcówkach
w Mansta i ogniskach w noc Walpurgii.
Miejskie dzieci żują gumę Bugg i jedzą ciepłe kieł-
baski, chodzÄ… na poranki, obrzucajÄ… siÄ™ papierkami po
cukierkach i wrzeszczÄ….
Miejskie dzieci nie mówią dialektem i nie noszą za
dużych pionierek.
Jeżeli chodzi o mnie, to moją wieś mógł trafić szlag,
za wszelką cenę chciałam zostać mieszczuchem.
 Statystyka potwierdza, że wieśniacy to zbio-
rowisko wsiowych głupków  powiedziała kiedyś
dziewczyna siedzÄ…ca obok mnie w klasie. Jej ojciec
był właścicielem fabryki pod Sztokholmem, a mama
zajmowała się statystyką.
 Zresztą  dodała  to słychać w nazwie. Chłop [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl