[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odziedziczyła słabe zdrowie swojej matki.
 Jaka szkoda  rzekła Theresa.  Ale mnie się zdawało, że państwo mają
więcej dzieci.
 Nie, nie  odparli oboje pospiesznie.  Nie, nie, mamy tylko Danielle.
Bardzo trudno było się dzieciom rozstać z całym towarzystwem i zostać w ob-
cym domu.
Z oczywistych powodów nie mogły też zatrzymać przy sobie Nera. Z krwa-
wiącym uchem i bardzo podniecony po bójce został niemal siłą wyciągnięty
z dworu. Miejscowe psy, równie podniecone, stały powiązane na dziedzińcu
w przekonaniu, że to one zwyciężyły. Jeszcze bardzo długo obie strony szczekały
na siebie najgłośniej jak umiały.
Grupka jezdzców z uszczęśliwionym do granic ekstazy Nerem zniknęła na
skraju lasu w drodze do wsi, gdzie zatrzymać się mieli ci, którzy odprowadzali
Tiril do Francji. Oni mogli przekazać jakieś informacje O zaginionej.
Taran i Villemann stali z ponurymi minami przed wejściem.
Pani domu wycofała się do swoich pokojów z dłonią teatralnie przyciśniętą
do czoła. Wyjaśniła, że jej nadwrażliwa skóra nie znosi światła. Głośna rozmowa
męża z gośćmi udręczyła ją ponad wszelkie wyobrażenie, a bójka psów o mało jej
nie doprowadziła do ataku serca.
Baron Albert spoglądał na blizniaki bez sympatii.
80
 Dzieci, może byście sobie obejrzały park? Tylko nie podchodzcie za blisko
starego zamku! Mury nie są zbyt pewne, mogłyby się zawalić i przysypać was.
Mali goście kiwali głowami. Wobec tego pan baron poszedł szybkim krokiem
do powozu i pośpiesznie wsiadł. Interesy, powiedział. Chociaż naprawdę było to
spotkanie w męskim gronie przy paru kufelkach piwa.
Na schodach została młoda służąca, śmiertelnie znudzona, która najwyrazniej
czekała na jakieś polecenia.
 Zechciałabyś pokazać nam drogę do parku i do ogrodu?  zapytał Ville-
mann.  Potem nie będziesz już musiała się nami zajmować. My przywykliśmy
radzić sobie sami.
Spoglądała na nich niepewnie, wahała się chwilę, ale potem twarz jej się roz-
jaśniła.
 Naprawdę?
 Oczywiście!  potwierdziła Taran.
 I mogę w tym czasie spotkać kogoś innego?
 Ilu tylko chcesz.
 Wystarczy mi jeden. Uderzę w dworski dzwon, jak będzie czas na obiad 
obiecała.  Chodzcie teraz tędy!
Dzieci bawiły się przez chwilę w dziwacznym, na wpół urządzonym parku,
ale szybko im się to znudziło. Odkryły drzwi do oranżerii i weszły do środka.
Panował tam przyjemny, stłumiony zapach, ale nie było żywej duszy, wobec
tego dzieci poszły dalej, minęły drzwi prowadzące do głównego domu.
 Nikt nie mówił, że nie wolno nam wchodzić do środka  szepnęła Taran.
 Mówili tylko, że zamek jest niebezpieczny. Patrz! Jakie kręte schody na górę!
 Oj, chodz, wejdziemy tam!
Wchodzili po nieskończonej ilości stopni, aż znalezli się na strychu i wyżej
wspiąć się już nie mogli.
Strych był dla nich nieprzebranym skarbcem. Badając go natrafili na pomiesz-
czenie pełne zabawek. Konie na biegunach, lalki, ołowiane żołnierzyki. . .
 Ołowiane żołnierzyki?  zastanawiał się Villemann.  Dziewczynki się
chyba czymś takim nie bawią?
 Może należały do jej taty? Są tu przechowywane z powodów sentymental-
nych.
Villemann wziął jednego żołnierzyka i dokładnie obejrzał.
 Nie, są na to zbyt nowe. Przed trzydziestu, czterdziestu laty nie było chyba
takich mundurów!
 Chyba masz rację. Ale chodz, zejdziemy na dół, zanim zaczną nas szukać!
 Phi! Myślisz, że w ogóle zauważą, że nas nie ma? Zapewniam cię, cieszą
się, że się nas pozbyli. Ale przejrzeliśmy już chyba cały strych, więc. . .
Zaczęli schodzić na dół, tym razem innymi schodami, ale nie tymi najwięk-
szymi, na to nie mieli odwagi. Wydawało się, że te, które wybrali, prowadzą do
81
bocznej części domu.
Nie tak znowu bezszelestnie znalezli się na piętrze, które chyba należało do
służby. Panowała tu cisza, wszędzie było pusto, w sumie nic interesującego. Od-
głosy z dołu dochodziły stłumione, najwyrazniej wszyscy zajęci byli swoją pracą.
 Idziemy na dół  zaproponował Villemann.
Zrobili zaledwie kilka kroków i nagle u podnóża schodów ukazała się jakaś
mała istota, spoglądająca w górę. Chudziutka, mała dziewczynka z bardzo dobrej
rodziny. Kiedy napotkali jej wzrok, zaległa głęboka cisza.
Pierwszy ocknął się Villemann. Wspiął się na poręcz schodów i zjechał w dół,
a Taran natychmiast poszła za jego przykładem. Wylądowali u stóp dziewczynki,
która patrzyła na nich kompletnie przerażona. Nie dlatego, żeby się ich bała, ona
była przerażona tym, co zrobili.
Nagle odwróciła się i błyskawicznie przepadła w głębi korytarza. Usłyszeli
tylko trzaśnięcie drzwi.
Dzieci pobiegły za nią.
 To musiało być tutaj  szepnął Villemann.  Wchodzimy.
 Powinieneś chyba zapukać i. . .  zaczęła siostra, ale Villemann już otwo-
rzył.
Sypialnia. Mała dziewczynka siedziała na samym skraju łóżka i patrzyła na
nich wytrzeszczonymi, pełnymi przerażenia oczyma.
 Dzień dobry  przywitał się Villemann.  Ty pewnie jesteś tą słabowitą
Danielle, prawda?
Dziewczynka długo siedziała bez ruchu, a potem skinęła głową sztywno jak
lalka.
 Ja mam wiele imion, ale wszyscy nazywają mnie po prostu Villemann 
rzekł chłopiec.  A to moja siostra, Taran. Mamy spędzić w waszym domu dzi-
siejszy dzień, bo czekamy na powrót naszego taty i babci.
Wyciągnął rękę do Danielle, która po chwili wahania ujęła ją wciąż tak samo
sztywna. I zaraz uczyniła coś, co ich kompletnie zaszokowało: zsunęła się z łóżka
i dygnęła przed nimi głęboko.
Na ten widok nawet Taran oniemiała. W końcu jednak odzyskała mowę.
 Jaką masz piękną sukienkę! Mnie nigdy nie pozwalają się ubierać na biało,
bo natychmiast się brudzę. Zresztą ja też wcale nie chcę, to takie męczące przez
cały czas uważać i myśleć tylko o tym, żeby nie zrobić jakiejś plamy.
Danielle słuchała jej w zdumieniu. Do tej chwili dziewczynka nie wypowie-
działa jeszcze ani słowa.
 Czy nie mogłabyś się z nami pobawić?  zapytał Villemann.  Na przy-
kład w chowanego albo coś takiego. Znasz pewnie tutaj świetne kryjówki.
 Nie można się bawić w chowanego, skoro jest nas tylko troje  kaprysiła
Taran.  Ale mogłabyś nam pokazać swoje ulubione miejsca. Z pewnością masz
takich wiele.
82
Nareszcie Danielle otworzyła usta.
 Mnie nie wolno wychodzić na dwór  szepnęła.
 Dlaczego?  zdziwił się Villemann.  Jesteś chora?
 Nie, ale zawsze muszę prosić o pozwolenie. Blizniaki patrzyły na siebie
z niedowierzaniem, po czym Taran wzruszyła ramionami.
 To może mogłabyś mi pokazać swoją szafę? Dużo masz ładnych ubrań? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl